Zielona łąka z żółtymi mleczami
i ja na kocu grzejący się w słońcu
do horyzontu zielono i złoto
- do linii nieba nie spotkasz nikogo
czuję jak grzeje słońce prosto w plecy
ciało prężnieje skóra się brązowi
i młodość moja gotowa do skoku
- czy chwila to marzeń czy może już grzechu
do horyzontu nie masz tu nikogo
pytam się Boga co jest z moją duszą
wśród żółtych mleczów czuję słodycz lata
i widzę oczy wpatrzone w me usta
na wargi także pada słońce
i rozświetlone wrzuca w mózg obrazy
i malinowe przebudza rozkosze
- wstydzę się siebie i Bóg się tym bawi
po latach łąka będzie opisana ...
cóż mam powiedzieć gdy powrócę z kocem
zaciekawione spotykając oczy
czy malinowych rozkoszy obrazy
mogą mi z wykraść by ze sobą nosić?
czy mam im mówić o słodyczy łąki
pozwolić czule dotknąć brwi nad okiem
na horyzoncie gdzieś słychać zabawę
- nie mam odwagi by podejść do okien
do linii nieba nie spotkasz nikogo
wracam nieubrany poddając się słońcu
w złote południe faun podaje wodę
- czuję jak z serca słodką krew mi toczy...
Rajmund Dobrzyński 03-05.2007