W MROŹNE RANKI WARUJĘ W GÓR DOMU
W mroźne ranki waruję w gór domu
co jak głuszec tokuje wysoko
lecz nie mówcie jodły nikomu
że potykam się z wami co roku
że co roku idę z wami na kopie
i całuję ikonę lasu
rude córki – są moje wiewiórki
a syneczkiem – bałwanek czasu
że co roku wędruję do wierszy
ja – lis który wyszedł z bram miasta
i sprzedaję ikonę mej skórki
razem z duszą co mchami porasta
wy oddajcie mi hordy przyjazne
góry co się stroicie jarząbkiem
nad kurhanem łemkowskich cmentarzy
mgły swe trąby w powietrza uniosły
które żeście są moją stannicą
połoniny borówek sumaków
zatratuję was wichru konnicą
huśtającą się w górskim hamaku
zatratuję was dłoni skinieniem
jak mołodców chorągwii sroka
i krzątawszy się w garncu jesieni
drzewce skruszę w błękitnych obłokach
W mroźne ranki waruję w koszuli
leśnych zamków wschodzących buczyną
wśród ołowiu beskidzkich witraży
wieże miast jak kukułka gdzieś płyną
w mroźne ranki waruję
w gór domu
gdzie w kałużach spód nieba miraże
na zającu przebiegła cynowa
łyżka śniegu i czasu bałwanek
moje drogie kochane jakże
ze śladami łapek na śniegu
pełne zwierząt–urwisów ranki
nie pytajcie wędrowca dlaczego
nie pytajcie drzeweczek o szczygła
co ma ręce po łokcie w kieszeni
znów spod śniegu z zającem wybiegła
przeziębiona dziewczynka poezji
więc nie smućcie się sady skrzaty
- bardzo proszę też o to zwierzęta –
w domu Karpat piecyk września wygasza
ma córeczka poezji zziębnięta
Rajmund Dobrzyński stycz 1981